Chwyciłam moją torbę, która od czasu przeprowadzki, leżała pod łóżkiem, i wrzuciłam do niej ubrań na kilka następnych dni. Przebrałam się w http://allani.pl/zestaw/670802, a potem nawrzucałam parę gratów do torby, którą brałam jako bagaż podręczny. Leciałam do mamy na parę dni, a do wylotu miałam jakieś 3 godzinki, więc stwierdziłam, że przydało, by się zbierać.
Wzięłam swoje bagaże, a potem zbiegłam po schodach. Tata i Julie w pracy, więc zdana byłam tylko na Grega, który już czekał w samochodzie, na podjeździe.
-Cześć- rzuciłam, gdy władowałam się z ekwipunkiem do samochodu. On odpowiedział mi krótkim zdawkowym 'hej' i ruszyliśmy w stronę lotniska.
Cała podróż trwała max 30 min, ale szczerze powiedziawszy nie liczyłam tego. Greg był dziwnie cichy i to mnie bardzo niepokoiło.
-Greg?- zagadnęłam, gdy staliśmy na terminalu- Coś się stało?
-Co..?- spytał jakby wyrwany z transu.
-Czy coś się stało?- powtórzyłam pytanie.
-Nie...nie...nie- odparł.
-Widzę przecież, że coś nie gra. Mnie tak łatwo nie okłamiesz...- rzuciłam i popatrzałam na niego. Greg nic mi nie powiedział.
-Greg... Muszę iść- powiedziałam po pół godzinnym milczeniu.
-Ale co się stało?- spytał.
-Samolot leci wcześniej- odparłam- Dzięki...- rzuciłam i wzięłam swoje rzeczy.
Wręcz ślimaczym krokiem ruszyłam w stronę hali odpraw. Był początek sierpnia, a ja postanawiałam spędzić ostatni miesiąc wakacji po trochu u mamy. Śmieszne...
Zostawiłam Grega i dopiero w samolocie uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia co z nim.
-Poradzi sobie... - pomyślałam i puściłam muzykę przez słuchawki. Lot ogółem minął szybko. Wyszłam na terminal i jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam Petera stojącego gdzieś z boku. Prosiłam tatę, aby nie mówił, że przylecę teraz, ale jak widać, mnie nie posłuchał.
No świetnie - pomyślałam i pozbierałam swoje rzeczy.
-Cześć Peter...- mruknęłam.
-Cześć. Chodź. Możesz dać mi te torby- powiedział.
-Wolę je ponieść sama- odparłam i poszłam w stronę wyjścia.
Wsiadłam do czarnego Forda i po chwili jechałam ulicami mojego rodzinnego Newcastle.
poniedziałek, 20 maja 2013
Rozdział X ♥
-Greg?- powiedziałam zdziwiona.
-Cześć... Przepraszam, że wpadłem tak bez uprzedzenia, ale muszę z tobą pogadać.
-Cześć. No spoko... Tylko pójdę się przebrać w coś innego- powiedziałam patrząc na moją piżamę- W lodówce jest sok i sałatka jak chcesz!- krzyknęłam ze schodów.
Wyciągnęłam pierwsze lepsze ciuchy http://allani.pl/zestaw/769423 i spięłam włosy w wysokiego kucyka.
-No dajesz... Co się stało?- spytałam będąc już w kuchni i wyciągając sok z lodówki. Chłopak jednak nic nie ruszył...
-No bo wiesz... Ja nie chciałem, żeby wyszło...tak ostatnio...- rzucił.
-Ale nic się nie stało- odparłam, nalewając do szklanki soku.
-Lisa stało się! Ja nie powinienem wtedy... Strasznie mi głupio- powiedział.
-Zachowujesz się jakoś dziwnie...- rzuciłam, stawiając szklankę przed nim.
-Lisa przepraszam...
-Dobra, dobra- odparłam.- Ej, a tak w ogóle czemu gadałeś sam do siebie? I jak się tu znalazłeś?-spytałam.
-Nie gadałem do siebie... A tylne drzwi były otwarte.
-No tak... To z kim gadałeś?- ponowiłam pytanie.
-Gadałem z twoim psem- powiedział, a myślałam, że to głupi żart.
-Ja nie mam psa!- prawie krzyknęłam.
-No to czemu tamten siedzi w twoim ogródku?- spytał, a ja poderwałam się momentalnie z miejsca i otworzyłam tylne drzwi.
-Greeeeg!- krzyknęłam. Na progu naprawdę siedział pies! I to nie byle jaki, bo to był husky. Z tego co opowiadała mi mama, jak byłam mała, te psy do tanich na pewno nie należały...
-Tak?- spytał stojąc koło mnie.
-Skąd ten pies tutaj?
-Mnie się pytasz?
-Tak- powiedziałam z lekką ironią- Dobra wezmę go do domu- rzuciłam, bo na podwórku było dość chłodno.
Wysunęłam rękę, a pies od razu zaczął wąchać. Nie miałam pojęcia, że tak szybko go przekonam by wszedł do środka. Pies tak słodko się łasił... Nie byłam pewna czy to on czy ona, więc ciągle mówiłam 'pies, pies, pies'. Głupio mi było patrzeć co piesio ma między łapami.
Siadłam przy stole w jadalni i popatrzyłam na psa siedzącego pod drzwiami.
-Ej Greg...- coś mnie tknęło, żeby zadać mu te pytanie- Czemu gadałeś z psem?- spytałam chichocząc.
Chłopak zaczerwienił się troszkę, a potem zaczął sam się śmiać ze mną. Siedzieliśmy tak przez kilka minut, aż w końcu zadzwonił telefon.
-Hej tato- rzuciłam na wstępie.
-Cześć Lisa. Za 10 minut będziemy w domu. Proszę cię zrób jakieś śniadanie- powiedział.
-Tak, tak...- odparłam i szybko się rozłączyłam.
-Greg szybko! Mój ojciec zaraz przyjedzie- krzyknęłam.
-Ja się zwijam.
-Nie, nie, nie!- darłam się- Muszę zrobić śniadanie!- rzuciłam.
-Dobra pomogę Ci- odparł, a ja posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie.
Zrobiliśmy coś na szybko, a potem, gdy porozkładaliśmy talerze itp. na stole, akurat usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach.
-Greg idź do gabinetu ojca! Co on powie jak cię tu znajdzie?!- syknęłam i popchnęłam go lekko w stronę pokoju, a sama pognałam do hallu.
-Cześć tato! Cześć Julie! - powiedziałam, uradowana, by jak najdłużej ich zagadać.
-Cześć Lisa...- powiedział mój tata zaskoczony moim zachowaniem.
-Śniadanie jest w jadalni- rzuciłam.
-To dobrze, dziękuję. Pójdę do gabinetu odłożyć marynarkę...
-Nie!- krzyknęłam i zamarłam- Znaczy...pójdę to zrobić za ciebie... Na pewno jesteście zmęczeni...- plątałam się, a ojciec gapił się na mnie jak na idiotkę.
-Lisa proszę cię... - mruknął i delikatnie przesunął mnie.
Pobiegłam jak głupia w stronę pokoju i stanęłam przed drzwiami zasłaniając je.
-Lisa odsuń się...- rzucił tata.
-Nie możesz tam wejść- wydarłam się.
-Och...przestań- powiedział i wszedł do gabinetu. Spodziewałam się, że wybuchnie i zacznie drzeć się po mnie, że Greg siedzi tu, ale nic takiego nie nastąpiło.
-Lisa czemu otwarłaś okno w gabinecie? Jest dość zimno na dworze- rzucił.
-Zapomniałam zamknąć, a chciałam żeby do środka wpadło troche świeżego powietrza- skłamałam na poczekaniu i uśmiechnęłam się.
-Tato...- powiedziałam w momencie, którym uświadomiłam sobie, że pies dalej siedzi przy tylnych drzwiach, na wprost jadalni i kuchni. Chciałam dokończyć, ale Julie krzyknęła głośno.
-Co robi tu ten pies?!- spytał ojciec, kiedy już wszyscy byli już na tyłach domu.
-No bo widzisz... Możemy przygarnąć tego psa? Proszę...- jęknęłam.
-Lisa, ale to odpowiedzialność...
-Ale on marzł na podwórku...Proszę...- powtórzyłam.
-Lisa ...
-Tato...
-Julie .. - powiedział tata błagalnym tonem.
-Harry...- odparła Julie do ojca patrząc na niego, troszkę surowym wzrokiem.
-Tato!
-No dobra niech ci będzie, ale ja wyprowadzał go nie będę- rzucił w końcu ojciec.
-Dzięki!- krzyknęłam i uściskałam go- Dzięki Julie- szepnęłam przechodząc obok niej.
Poczekałam, aż zjedli i pojechałam do weterynarza na badania. No i właśnie! Wiem, że to chłopczyk i nazwałam psa Lucky. Ojciec trochę był sceptycznie nastawiony do psa w domu, ale po tygodniu czy dwóch się przyzwyczaił. Nawet sam go zaczął wyprowadzać, co uznaję w jakimś tam stopniu za sukces.
-Cześć... Przepraszam, że wpadłem tak bez uprzedzenia, ale muszę z tobą pogadać.
-Cześć. No spoko... Tylko pójdę się przebrać w coś innego- powiedziałam patrząc na moją piżamę- W lodówce jest sok i sałatka jak chcesz!- krzyknęłam ze schodów.
Wyciągnęłam pierwsze lepsze ciuchy http://allani.pl/zestaw/769423 i spięłam włosy w wysokiego kucyka.
-No dajesz... Co się stało?- spytałam będąc już w kuchni i wyciągając sok z lodówki. Chłopak jednak nic nie ruszył...
-No bo wiesz... Ja nie chciałem, żeby wyszło...tak ostatnio...- rzucił.
-Ale nic się nie stało- odparłam, nalewając do szklanki soku.
-Lisa stało się! Ja nie powinienem wtedy... Strasznie mi głupio- powiedział.
-Zachowujesz się jakoś dziwnie...- rzuciłam, stawiając szklankę przed nim.
-Lisa przepraszam...
-Dobra, dobra- odparłam.- Ej, a tak w ogóle czemu gadałeś sam do siebie? I jak się tu znalazłeś?-spytałam.
-Nie gadałem do siebie... A tylne drzwi były otwarte.
-No tak... To z kim gadałeś?- ponowiłam pytanie.
-Gadałem z twoim psem- powiedział, a myślałam, że to głupi żart.
-Ja nie mam psa!- prawie krzyknęłam.
-No to czemu tamten siedzi w twoim ogródku?- spytał, a ja poderwałam się momentalnie z miejsca i otworzyłam tylne drzwi.
-Greeeeg!- krzyknęłam. Na progu naprawdę siedział pies! I to nie byle jaki, bo to był husky. Z tego co opowiadała mi mama, jak byłam mała, te psy do tanich na pewno nie należały...
-Tak?- spytał stojąc koło mnie.
-Skąd ten pies tutaj?
-Mnie się pytasz?
-Tak- powiedziałam z lekką ironią- Dobra wezmę go do domu- rzuciłam, bo na podwórku było dość chłodno.
Wysunęłam rękę, a pies od razu zaczął wąchać. Nie miałam pojęcia, że tak szybko go przekonam by wszedł do środka. Pies tak słodko się łasił... Nie byłam pewna czy to on czy ona, więc ciągle mówiłam 'pies, pies, pies'. Głupio mi było patrzeć co piesio ma między łapami.
Siadłam przy stole w jadalni i popatrzyłam na psa siedzącego pod drzwiami.
-Ej Greg...- coś mnie tknęło, żeby zadać mu te pytanie- Czemu gadałeś z psem?- spytałam chichocząc.
Chłopak zaczerwienił się troszkę, a potem zaczął sam się śmiać ze mną. Siedzieliśmy tak przez kilka minut, aż w końcu zadzwonił telefon.
-Hej tato- rzuciłam na wstępie.
-Cześć Lisa. Za 10 minut będziemy w domu. Proszę cię zrób jakieś śniadanie- powiedział.
-Tak, tak...- odparłam i szybko się rozłączyłam.
-Greg szybko! Mój ojciec zaraz przyjedzie- krzyknęłam.
-Ja się zwijam.
-Nie, nie, nie!- darłam się- Muszę zrobić śniadanie!- rzuciłam.
-Dobra pomogę Ci- odparł, a ja posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie.
Zrobiliśmy coś na szybko, a potem, gdy porozkładaliśmy talerze itp. na stole, akurat usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach.
-Greg idź do gabinetu ojca! Co on powie jak cię tu znajdzie?!- syknęłam i popchnęłam go lekko w stronę pokoju, a sama pognałam do hallu.
-Cześć tato! Cześć Julie! - powiedziałam, uradowana, by jak najdłużej ich zagadać.
-Cześć Lisa...- powiedział mój tata zaskoczony moim zachowaniem.
-Śniadanie jest w jadalni- rzuciłam.
-To dobrze, dziękuję. Pójdę do gabinetu odłożyć marynarkę...
-Nie!- krzyknęłam i zamarłam- Znaczy...pójdę to zrobić za ciebie... Na pewno jesteście zmęczeni...- plątałam się, a ojciec gapił się na mnie jak na idiotkę.
-Lisa proszę cię... - mruknął i delikatnie przesunął mnie.
Pobiegłam jak głupia w stronę pokoju i stanęłam przed drzwiami zasłaniając je.
-Lisa odsuń się...- rzucił tata.
-Nie możesz tam wejść- wydarłam się.
-Och...przestań- powiedział i wszedł do gabinetu. Spodziewałam się, że wybuchnie i zacznie drzeć się po mnie, że Greg siedzi tu, ale nic takiego nie nastąpiło.
-Lisa czemu otwarłaś okno w gabinecie? Jest dość zimno na dworze- rzucił.
-Zapomniałam zamknąć, a chciałam żeby do środka wpadło troche świeżego powietrza- skłamałam na poczekaniu i uśmiechnęłam się.
-Tato...- powiedziałam w momencie, którym uświadomiłam sobie, że pies dalej siedzi przy tylnych drzwiach, na wprost jadalni i kuchni. Chciałam dokończyć, ale Julie krzyknęła głośno.
-Co robi tu ten pies?!- spytał ojciec, kiedy już wszyscy byli już na tyłach domu.
-No bo widzisz... Możemy przygarnąć tego psa? Proszę...- jęknęłam.
-Lisa, ale to odpowiedzialność...
-Ale on marzł na podwórku...Proszę...- powtórzyłam.
-Lisa ...
-Tato...
-Julie .. - powiedział tata błagalnym tonem.
-Harry...- odparła Julie do ojca patrząc na niego, troszkę surowym wzrokiem.
-Tato!
-No dobra niech ci będzie, ale ja wyprowadzał go nie będę- rzucił w końcu ojciec.
-Dzięki!- krzyknęłam i uściskałam go- Dzięki Julie- szepnęłam przechodząc obok niej.
Poczekałam, aż zjedli i pojechałam do weterynarza na badania. No i właśnie! Wiem, że to chłopczyk i nazwałam psa Lucky. Ojciec trochę był sceptycznie nastawiony do psa w domu, ale po tygodniu czy dwóch się przyzwyczaił. Nawet sam go zaczął wyprowadzać, co uznaję w jakimś tam stopniu za sukces.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)