sobota, 14 września 2013

Rozdział XXII ♥

Była sobota- tydzień po moich urodzinach, a ja ciągle nie obejrzałam swoich prezentów. Była ich masa! Dosłownie. Sama bym sobie nie poradziła w dość szybkim tempie z rozpakowaniem wszystkiego, więc zadzwoniłam szybko do Meg, Amy i Grega. Cała trójka zjawiła się u mnie po 20 min. Rozpakowanie prezentów zajęło nam z 10- 15 min, bo przecież w czwórkę to szybciej idzie.
Gdy Amy z Meg się pozwijały po godzinie, a Greg został ze mną sam, zauważyłam, że coś go trapi.

-Co jest?- spytałam, prosto z mostu.
-Odpakowałaś mój..- spytał.
-Nie...-rzuciłam.
-Otwórz.

Zrobiłam o co poprosił, a moim oczom ukazała się prześliczna bransoletka z małą zawieszką.

-Cudowne...- odparłam.
-Podoba się?- spytał.
-Śliczna...- szepnęłam i uścisnęłam go mocno.
-Proszę.- odparł i dał mi buziaka w czubek głowy.

Gdy tak siedzieliśmy przytuleni do siebie, usłyszałam, że telefon mi zaczyna dzwonić.

-Przepraszam.- rzuciłam i podeszłam do szafki, na którym leżał telefon.

'Połączenie przychodzące od : Mom'- przeczytałam.

-Słucham cię...
-Lisa skarbie... Jutro- pojutrze będzie poród. Chciałabyś przyjechać?- usłyszałam cichy głos mamy.
-Hmmm... Raczej tak. Czemu pytasz?
-Nic nic.. Na pewno przyjedziesz?- spytała ponownie.
-Tak, tak.- odparłam.
-Dziękuję.
-Nie ma sprawy.- odparłam.- To do jutra.- mruknęłam i się rozłączyłam.

-Co jest? - spytał Greg, patrząc na mnie.
-Jadę do mamy.- powiedziałam i wyciągnęłam torbę spod łóżka.

Zaczęłam wrzucać najpotrzebniejsze rzeczy, a Greg patrzał na mnie z dziwną miną.

-Coś nie tak?- spytałam, pakując lapotopa.
-Mogę jechać z Tobą?- spytał.
-Jasne.- odparłam i przystałam na chwilę.- Musze wyjechać jeszcze dziś, najlepiej za godzinę.
-Lecę po rzeczy.
-Podjadę po ciebie, dobrze?
-To do zobaczenia.- rzucił i pocałował mnie przelotnie.

Spakowałam się do końca i zeszłam na dół. Pożegnałam się z tatą i Julie, obiecując im, że zadzwonię tylko jak dojadę i gdy mama urodzi. Po drodze zahaczyłam o jakiś supermarket i kupiłam trochę jedzenia na drogę. Stacja benzynowa była po drodze, więc do niej też na chwilkę podjechałam. Zatankowałam do pełna i pojechałam po Grega.
Chłopak stał już z torbą podróżną przed domem.

-Będziemy się zmieniać.- powiedział wsiadając.
-Okey... Jak chcesz.- powiedziałam i przesiadłam się na tyle siedzenia. Miałam trochę czasu do dyspozycji. Sen był wsakazany. Usnęłam po paru minutach, a gdy się budziłam to tylko na krótkie przerwy między jazdą, żeby rozprostować nogi.

-Zamieniamy się.- rzuciłam. Było po 20, Greg prowadził jakieś 3 godziny.
-Dam radę...- mruknął cicho.
-Skończ i nie wkurzaj mnie. Nic nie spałeś, a ostatnio mało śpisz.
-Za chwilę jest jakiś zjazd na stację to się zamienimy.

Wiedziałam, że zrobił to tylko dlatego żeby nie wszczynać awantury. I dobrze.
W efekcie koło 22 byliśmy w Newcastle.
Tęskniłam za tym miastem.. Ale tak troszkę.

Mieliśmy te szczęście, że mama nie urodziła i mieliśmy czas na trochę porządnego snu. 

1 komentarz: