Pojechaliśmy odnieść torby i to wszystko, do nowego lokum mamy. Mama ciągle leżała w szpitalu, z powodu ryzyka zagrożenia ciąży. Przez całe przedpołudnie siedziałam w mieszkaniu i oglądałam telewizję.
-Pojedziemy do mamy? Chciałabym się z nią spotkać- rzuciłam w końcu.
-Pewnie- odparł Peter i poszedł po kluczyki od auta.
Gdy byliśmy już w sali mamy, byłam lekko poddenerwowana. Sama nie wiem czym... Tym, że moja matka za miesiąc rodziła czy tym, że bałam się o Grega? Naprawdę nie wiem.
Moja mama nawet z brzuchem wyglądała świetnie, chociaż troszkę przypominała mi wieloryba.
W samym szpitalu spędziliśmy z 2 godziny, później musieliśmy iść, bo skończył się czas odwiedzin. Jednak, gdy już miałam wychodzić z sali, mama pociągnęła mnie za rękaw.
-Lisa... Błagam, nie złość się na tatę, że mi powiedział mi kiedy przyjedziesz... Nie złość się też o tą ciążę i o wszystko... Proszę, nie rób chociaż tego tacie... Wiesz jak później wszystko przeżywa- powiedziała mama uśmiechając się blado, bo chyba dziecko kopnęło.
-Tylko, że ja się chyba nie złoszczę na was, tylko na tą sytuację... Nigdy nie chciałam byście się rozwodzili...- odparłam.
-Halo! Już, już! Uciekaj dziecino!- do sali wparowała salowa.
-Pa mamuś!- rzuciłam i cmokłam mamę w czoło na pożegnanie i poszłam w stronę samochodu Petera. Partner matki siedział już w środku i czekał na mnie.
Później, przez całe 2 tygodnie, ciągle odwiedzałam mamę w szpitalu i trochę pomagałam Peterowi w obowiązkach domowych.
Przez te dni, które spędziłam u mamy, ani razu nie gadałam z Gregiem. Gdy już wróciłam do domu, to od razu chciałam spytać się ojca, gdzie jest mój przyjaciel. Jednak i taty nie było. To pewnie przez to Julie przyjechała po mnie na lotnisko.
Miałam nadzieję, że Greg w końcu się odezwie, bo cholernie mi go brakowało. I to chyba bardziej, niż mi się wydawało dotychczas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz